Czy to rzeczywiscie mozliwe zebym sie w nim zakochala? Znam go jednynie nie cale dwa dni a jednak otworzylam sie przed nim bardziej niz przed jaka kolwiek osoba w zyciu. Zawsze myslalam ze milosc jest do bani. Zakochujemy sie w kims i jestesmy szczesliwi, potem wszystko przemija. Jedna osoba odchodzi a druga zostaja calkiem sama. Pozbawiona na sobie samej , bez osoby ktora zapewniala ja ze zostanie z nia na zawsze. Bez osoby ktora znaczy i praktycznie w stu procentach zawsze bedzie znaczyla dla niej wszystko. Zostaje sama, z sercem zlamanym na kilka tysiecy kawalkow.
Jednak kiedy tak bylismy blisko siebie i moje serce zdawalo sie byc tylko dla niego, tylko dla tej chwili nie chcialam myslec o tym jaki bedzie koniec.
Kiedy zrobilo sie pozno Justin odwiozl mnie do domu. Kiedy podjechal pod moj dom zsiadlam z motoru i popatrzylam na Justin.
- Bylo...milo.- Powiedzialam z nie pewnym usmiechem na twarzy. Justin popatrzyl na mnie i oblizal wargi.
- Boze Lucy na prawde chce Cie teraz pocalowac, ale ...nie to wszystko idze z za szybko. Poczym odpali motor i odjechal w blyskawicznym tempie. Stalam tam calkiem oslupiala. Czy on wlasnie powiedzial, ze chce mnie pocalowac ale zrezygnowal i odjechal? Czy jeszcze wrocic, odezwie sie. Moze po prostu chcial sie mna zabawic. Kurwa.
Rodzice wcale nie krzyczeli. Wlasciwie nic takiego nie mowili, jednak w oczach bylo widac zal. tak jak by chcieli powiedziec Jestes calkiem zepsuta, Lu. Tak jak bym jeszcze nie wiedzala. Wyglada na to ze i rodzice po prostu pozwola mi zatopic sie w mroku.
Nie moglam spac. Przez caly czas w glowie siedzial mi Justin. Chlopak ktory calkowicie zawrocil mi w glowie. Osoba ktorej udalo sie pokazac, ze ja tez mam jakies uczucia. Jesli strace i jego wlasciwie nie bede miala powodu do zycia.
***
Mijaly trzy tygodnie i nie dostalam zadnego znaku zycia od Justina. Ja lezalam w lozku pratycznie caly czas. Nie bylo mnie w szkole z powodu "grypy". Lzy splywaly ze mnie caly czas, wlasciwie wydawalo sie ze wiecej lez z siebie nie mozna wycisnac a jednak one splywaly i splywaly w nie skonczonosc. Nie potrafilam opisac tego uczucia ktore mna targalo. To tak jakby osoba ktora byla moim wszystkim znieknela. Jak by ktos codziennie powoli pozbawial mnie odechu. To byla tesknosta, smutek i wscieklosc w jednym. Moge to zobie tlumaczyc tym, ze po prostu nie ma teraz dla mnie czasu. Jednak po tym jak chcial mnie pocalowac a potem uciekl oczekiwalam, ze jednak moze sie jednak pojawi.Dlaczego jednyna rzecz ktora sprawial ze zyje tak szybko przeminela. Widocznie nie zaluguje na szczescie. Wszystko czego potrzebuje to ktos kto mnie ocali, bo ide na dno. I tym kims mial byc Justin, ale go tu nie ma.
Gdzie jestes, kurwa? Chcialabym mu takiego zrobic dokaldnie to samo co on zrobil ze mna, zeby nie mógł beze mnie zyc, zebys nie mogł o mnie zapomniec. Mam dosc , moge sie juz zabic?
Moja mama weszla do pokoju. Na jej twarzy pojawil sie blady usmiech. Szybko starlam lzy rekawem od swetra.
- Moge?.- Spytala wskazujac na lozku. Kiwnelam glowa. Mama polozylam sie obok mnie.
- Sluchaj minelo juz trzy tygodnie od kiedy nie ma Cie w szkole. Wiem, ze nie jest z toba najlepiej, ale nawet grypa w koncu mija...Dlatego musze wiedziec, o co chodzi tak na prawde?- Patrzyla sie na mnie z tym spojrzeniem typowej matki. Spojerzniem ktore zabija od srodka. W jednej chwili chcialam powiedziec jej o wszystkim co stalo sie trzy tygodnie temu, ale czy na prawde jestem w stanie mowiac o nim?
Chwile potem moja mama znala juz cala historie, oczywiscie pominelam ta czesc z narkotykami, alkoholem itp. Wyglada na spokojna .
- I to wszystko przez niego? Wow...Lucy Hasting jestes zakochana. On nie dal zadengo znaku zycia ?
Pokreciam glowa i z oczu znowu splynely lzy. Nie potrafilam opanowac swoich emocji. Zawsze mialam pelna kontrole nad moimi uczuciami, wiedzialam jak sie opanowac. Nagle pojwil sie on. Pozbawil mnie mojej kontroli, teraz jestem taka slaba.
- Posluchaj, skoro nie raczyl odezwac sie a minelo juz tyle czasu to nie mozesz tak przelezec reszty swojego zycia. Jutro musisz isc do szkoly, wiem ze to boli ale Lu jeszcze masz przed soba wiele lat zycia.- Poglaskala mnie bo glowie poczym wstala.
- Brzmi przerazajaco .
- Co?
- To z tym, ze zostalo mi wiele lat zycia.
W klasie pelno bylo krzywach spojrzen. Mialam ich na prawde gleboko gdzies. Wszystko i wszystkich mialam gdzies. Chyba jednak nie wszystkich. Moja podswiadomosc przypomniala mi o Justinie.
Szkola to istne pieklo. Wielki szary budynek , pelen falszywch suk.
Wyszlam z budynku szkolengo, ale nie mialam ochoty jeszcze wracac do domu. Zlapalam pierwsza taksowke i pojechalam w to miejsce. Miejsce w ktorym jeszcze trzy tygodnie temu lezalam szczesliwa u boku Justina. Teraz stalam dokladnie miesjcu. Z jednym malym wyjatkiem. Nie bylo go tu. Wyciagnelam papierosa i zapalinczke z kieszonki. Moglam wziasc cos pocniejszego. Cos co sprawilo by abym chociaz na chwile zapomniala.Polozylam sie na trawie i patrzylam w niebo. Jestem nikim . Jestem nikim. Jestem nikim. Jestem nikim. Jestem nikim.
- Lucy, Lucy obudz sie!- Uslyszlam czyjsc zmartwiony glos. Skas znalam ten glos. Chwiel to trawalo zanim moj mozg calkiem sie obudzil i wreszcie zrozumialam czyj byl ten glos. Justin. Justin tu byl. Otworzylam oczy i zobaczylam go. Kucal obok mnie i patrzyl sie na mnie zmartwiony.
- Co ty tu robisz, dlaczego ty spalas?- Ah, a co on tu robi? Od kiedy to on sie on mnie martwi?
- A od kiedy Cie intersuje co ja robie?- Pytam podnoszac sie z trawy. Krecilo mnie sie w glowie. Justin lekko mnie potrzymal moja reke jednak ja szybko go odepchnelam.
- Lucy...ja przepraszam. Wiem, ze powinienem sie do Ciebie odezwac, ale balam sie...balam sie bo jeszcze zadna dziewczyna tak na mnie nie dzialala na mnie jak ty.
- Ty przepraszasz? Ha, nie odzywasz sie do mnie przez tyle czasu, wydawalo mi sie ze jestem dla ciebie nikim tak jak dla wszystkich! Odchodze od zmyslow, zastanawiajac sie gdzie jestes, co robisz. Dlaczego sie nie odzywasz. Analizowalam kazda nasza rozmowe, starajac sobie przypomniec co moglam zrobic zle...- W tej chwili zabraklo mi tchu, do oczu naplynely mi lzy. Nie radzilam sobie juz z niczym- Boze co tu mi robisz?- zapytalam sie szeptem. Justin stal tam jaks posag. Zobaczylam, ze jego oczy swieca sie jak swieczki, a potem z policzka splywa mu lza. Zlapal sie za kark. Nagle przyciaga mnie do siebie i mocno przytula. Czuje jego zapach. Jego bicie serca. Jestem cala roztrzesiona, odycham glosno. Justin nie co mnie od siebie odsuwa ale nadal nasze czubki nosow sie stykaja. Kocham go, tak mocno go kocham. Nagle czuje jego usta na moich. Nasze jezyki sie stykaja i walcza o dominacje. Rozplywam sie calkowiecie od sily tego pocalunku. Stalismy tak przez kilka sekund, ale czulam jakby trwalo to wiecznosc. Oderwal sie od moich ust chwycil mnie za podbrodek unoszac moja glowe tak ze patrzylismy sobie prosto w oczy.
- Kocham Cie, Lucy Hasting.